Elżbieta Węgrzyn

avatarElżbieta Węgrzyn

Wałbrzych
Dziennikarz Gazety Wrocławskiej, Panoramy Wałbrzyskiej i redaktor internetowy w latach 2009 - 2014

Ewa Synowiec z Wałbrzycha wspomina swoje święta w czasie wojny i tuż po niej

2009-12-21 15:30:17

- Teraz ludzie zamykają się w domach, kiedyś wszyscy się znali, zapraszali na święta - mówi Ewa SynowiecPamiętam wiele świąt Bożego Narodzenia spędzonych w Wałbrzychu, choć najbardziej utkwiły mi w pamięci zimy, jakie nastały tuż po wojnie. To czas mojego dzieciństwa - Ewa Synowiec, 75-letnia mieszkanka Wałbrzycha wspomina miasto, jakiego nie znamy. Rdzenna wałbrzyszanka była jedynaczką. Urodziła się w 1934 r. w Wałbrzychu. Spokojne i szczęśliwe dzieciństwo przerwała wojna. Kobiety płakały, mężczyźni byli zaniepokojeni, a mała 5-letnia Ewa nie rozumiała, co się dzieje. Przygotowania przedświąteczne podczas wojny polegały m.in. na sąsiedzkiej wymianie produktów. - Mama kupowała masło od sąsiadki, która dla ośmiorga dzieci dostawała go tyle, że nie wiedziała, co z nim zrobić - opowiada pani Ewa. Wałbrzyszanie nie odczuwali wojny, bo front omijał miasto, nie było też żadnych bombardowań. Radości z końca wojny towarzyszył niepokój, sowieccy żołnierze dostali od dowództwa dobę, podczas której mogli w Wałbrzychu robić, co chcieli. Najbardziej poszukiwano cennych łupów i kobiet. - Nam, dzieciom nic nie groziło, ale całą rodziną przenieśliśmy się na noc do dziadka. Wróciliśmy do mieszkania. Powojenne święta przyszło rodzinie pani Ewy spędzać w poszerzonym składzie. - Władze nakazały przyjąć pod swój dach obcą osobę, byłego partyzanta Stefana Rudnickiego. Przyjechał do nas w wieku 18 lat i stał się członkiem rodziny. Do 1948 roku Ewa uczyła się w domu, bo od wojny nie było szkół dla niemieckich dzieci. Potem młodą Niemkę ojciec zapisał do polskiej szkoły. Wtedy spotykało się wiele dzieci różnych narodów. Wałbrzyscy nauczyciele, by porozumieć się z takim tyglem narodowościowym, musieli znać języki obce. Ale i dzieci poznawały zwyczaje świąteczne polskich katolików przybyłych tu z centralnej Polski i Kresów Wschodnich, rosyjskich Żydów oraz Polaków z Francji, Niemiec i Belgii. Po wojnie u wszystkich była taka sama bieda. Wszyscy mieli jednakowo mało. Pomagali więc sobie, poznawali się jako sąsiedzi i jako przyszli małżonkowie. Każda, przybyła na Dolny Śląsk grupa przywoziła swoje regionalne potrawy, przyzwyczajenia świąteczne. - Mama robiła pyszne pierogi, a dania serwowane podczas świąt przez Polaków z Kresów były pracochłonne. Teraz lubię buraki czerwone, ale w dzieciństwie nie jadłam czerwonego barszczu - mówi. Przesiedleńcy z Borysławia podczas Wigilii kładli pod biały obrus sianko i gotowali w miedzianych garnkach. Mieli najpiękniejsze ozdoby choinkowe w kształcie kul. Ewangelickim dzieciom podobały się pięknie zdobione katolickie kościoły i często chodziły z katolikami na nabożeństwa. Wracająca z pasterki młodzież szukała rodziców po domach znajomych, bo wszyscy sąsiedzi i przyjaciele odwiedzali się wzajemnie. Chodzili z domu do domu i zapraszali się na poczęstunek. - Teraz ludzie zamykają się w domach i nie znają swoich sąsiadów, a tuż po wojnie Polacy i Niemcy, choć byli kiedyś wrogami, to jak się poznali, zostawali najlepszymi przyjaciółmi - wspomina. Wśród jej znajomych było też kilku Żydów, jak szkolna koleżanka Wanda. Miała urodziny w sylwestra i zapraszała koleżanki na urodzinowe spotkania. Podczas nich Ewa chętnie kosztowała nieznanych jej wcześniej smakołyków. W latach 40. do Wałbrzycha przyjechało wielu wojennych rozbitków. Jej rodzinę często odwiedzał Olek, były partyzant ze wschodniej Polski. Podczas napadu UPA stracił cały majątek i najcenniejsze dobro - żonę i jedynego syna. W sylwestra 1946 roku były partyzant zaprosił rodziców pani Ewy na zabawę, a oni poznali go z pracownicą Huty Karol, Haliną. Młodzi pobrali się wiosną 1947 roku i osiedli na stałe w Zgorzelcu. Jesienią 1950 roku ojciec pani Ewy dostał upragniony wpis na listę osób wyjeżdżających do Niemiec. Liczył, że tam będzie miał lepszą opiekę lekarską. Radość trwała jednak krótko. Do żony inżyniera przyszli tajniacy i powiedzieli, że pomimo starań, władza ludowa nie zezwoli na wyjazd z Polski cenionego fachowca. Te święta były dla pani Ewy i jej mamy bardzo ciężkie. Ukochany mąż i ojciec gasł na ich oczach, a w lutym 1951 r. zmarł. - Mama do końca życia nie nauczyła się języka polskiego i nie pracowała. Mieszkała ze mną do końca życia. Dzięki jej pomocy mogłam w przyszłości pracować - mówi. Brakowało jej ojca. Odszedł mając zaledwie 47 lat, a Ewa jako siedemnastolatka, potrzebowała jego wsparcia i rady. Proponowano jej potem wiele razy, by wyjechała na stałe do NRD, ale wolała zostać, bo tu założyła rodzinę. - Niemcy we wszystkim są skłonni do przesady, a w Polsce nawet w okresie PRL-u można się było czuć swobodnie. Lepiej niż w ówczesnej NRD. Tu czuję, że jestem w domu. Jestem tutejsza i chyba umarłabym z tęsknoty za moimi wałbrzyskimi górami. Urodziła się w Wałbrzychu Ewa Synowiec Dziś starsza pani pamięta swojego przedwcześnie zmarłego ojca jako dobrego i mądrego człowieka. Ciągle się uczył, znał języki obce, rozumiał świat i potrafił przewidzieć, czym skończy się polityka Hitlera. Spodziewając się wielkiego dziejowego nieszczęścia, nie chciał mieć więcej dzieci. Szanował wszystkich i sam niewiele mając pomagał, najpierw pracownikom przywiezionym do Huty Karol, a potem nowym sąsiadom z Borysławia.

Jesteś na profilu Elżbieta Węgrzyn - stronie mieszkańca miasta Wałbrzych. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj